"Życie to podróż.
Codzienna.
W której dotykamy najważniejszych rzeczy.
To nowe dni i zakręty każdego dnia.
Nowe problemy. Nowe próby każdego dnia.
Ze skutkiem niemającym nic wspólnego z przewidywalnością."
Tak, tak przyznaję, że blog zarósł pajęczynami jak nigdy dotąd.
Tłumaczyć się nie będę,
dobrze wiecie, że realne życie pisze różne scenariusze
i blogowe życie czasem idzie w odstawkę.
Ale nadeszła w końcu pora na kątów wymiatanie,
tylko trudno się zdecydować od czego zacząć.
Może skoro zakończyłam poprzednio
zapowiedzią wakacji na bali ;)
to od bali rozpocznę...
Kilka migawek z chwil wakacyjnych ku pamięci
zamieścić tu pragnę.
Wyjazd rozpoczęliśmy wizytą
we wsi malowanej.
Zawsze chciałam tam pojechać i na własne oczy zobaczyć
cudne malowane chaty w Zalipiu.
Szczerze muszę jednak przyznać, że ciut się rozczarowałam.
Wyobrażałam sobie bowiem, że tych kolorowych budynków
obok siebie jest tam całe mnóstwo.
Tym czasem są one rozrzucone po okolicy i trzeba ich wypatrywać.
W drodze wstąpiliśmy jeszcze do Sandomierza
licząc na kawę z księdzem Mateuszem, albo chociaż z Pluskwą ;)
Hilton to to nie jest, raczej nasze prywatne Zalipie ;)
Ale czas tutaj wyraźnie zwalnia.
Widoki o wschodzie słońca są cudne.
O zachodzie też.
Kawa smakuje wybornie.
A śniadania, obiady i kolacje
serwowane przez mistrza patelni nie mają sobie równych :)
Nie myślcie jednak, że wakacyjny wyjazd upłynął nam
tylko na jedzeniu i wylegiwaniu. Co to to nie.
Czas spędzaliśmy bardzo aktywnie,
przemierzając na rowerze drogi i bezdroża
wokół naszego wakacyjnego zakątka.
Ale o tym następnym razem :)